Kazanie wygłoszone na pogrzebie śp. ks. Mieczysława Gładysza CSMA

facebook twitter

24-07-2020

Nikt z nas nie planował dzisiejszego spotkania w tej świątyni. Przed kwadransem kościelne dzwony wezwały do modlitwy Anioł Pański. Jesteśmy w tym miejscu, bo zaprosiła nas tu nasza siostra śmierć - tak śmierć nazywał św. Franciszek z Asyżu. W poniedziałkowy poranek spotkała się ona w warszawskim szpitalu na Bielanach ze śp. ks. Mieczysławem Gładyszem. Pan Bóg wezwał nas tu dzisiaj, aby podziękować za piękne, długie i szlachetne życie kapłana. To dzięki niemu mamy zaszczyt uczestniczenia w tej dodatkowej, pogrzebowej Mszy św. i karmienia się Ciałem Pańskim. Wszak każda Eucharystia to łaska nad łaskami: błogosławieni, którzy zostali wezwani na ucztę Baranka (Ap 19, 9). Żadne maski nie zablokują przepływu łaski. Jako kapłani stoimy na świętej  ziemi, na której można pewnie byłoby znaleźć odciski butów ks. Mieczysława, bo sam wiele razy tu stawał. Najświętsza ofiara to udział w boskim życiu. Chrystus obiecał: kto spożywa moje Ciało i pije moją Krew, ma życie wieczne (J 6, 54).

Przed laty św. Janowi Pawłowi II, który był wówczas kardynałem w Krakowie, przekazano wiadomość o śmierci ojca jednego z kapłanów. Karol Wojtyła zamilkł i pogrążył się na kilkanaście sekund w milczącej modlitwie. Po czym przygarnął tego zasmuconego księdza swoim ramieniem  i powiedział: to tylko przejście. To tylko przejście.

W naszym przeżywaniu śmierci na pierwszy plan wysuwa się odejście, a Pan Jezus mówi o przyjściu: Syn człowieczy przyjdzie; przyjdę powtórnie i zabiorę was do siebie, abyście i wy byli tam, gdzie Ja jestem (J 14, 3). Chrystus osobiście się fatyguje, aby każdego z nas, pojedynczo, przeprowadzić do Domu Ojca. Tak nas kocha. Majestat umierania jest połączony z majestatem spotkania. My przeżywamy odejście, a zmarły przeżywa przejście; my rozstanie, a on spotkanie. Chrystus wprowadza człowieka w przestrzeń nowego, wiecznego życia. W naszej wierze godzina śmierci jest godziną łaski. Pan Jezus obiecał: ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani serce człowieka nie zdołało pojąć, jak wielkie rzeczy przygotował Bóg tym, którzy Go miłują (1 Kor 2, 9). Śmierć to dla osoby wierzącej zmiana adresu zamieszkania. Ks. Mieczysław przez ponad trzydzieści lat zameldowany był w domu zakonnym przy ulicy bł. Bronisława Markiewicza 1 w Warszawie. Powtarzamy za poetą, ks. Janem Twardowskim: on nie umarł, tylko wymknął się naszym oczom. Dziś prosimy miłosiernego Boga, aby nowym adresem duchownego było niebo, gdyż tam, od początku czasów, w kartotekach niebiańskich zostało zapisane jego imię. Pan Jezus powiedział przecież: jednak nie z tego się cieszcie, że duchy się wam poddają, lecz cieszcie się, że wasze imiona zapisane są w niebie (Łk 10, 22).

 Ks. Mieczysław pochodził z miejscowości o nazwie Izdebki, a po Warszawie poruszał się popularnym Maluchem – Fiatem 126p. Ale jak mówi nam biblijna nawigacja satelitarna, czyli Ewangelia: w Domu Ojca w niebie nie ma izdebki, ani izby, tam są mieszkania, miejsca, które przygotował nam Chrystus. Są wygodniejsze od małego popularnego samochodu wyprodukowanego w Bielsku-Białej.

Życie śp. ks. Mieczysława opisują najpierw liczby: 84 – taki okres ziemskiego żywota wypisano na jego nekrologu; 67 – to lata chodzenia w zakonnej, michalickiej sutannie; 57 lat ze skrótem ks z kropką, czyli ksiądz przed imieniem i nazwiskiem. I w tym zawierają się większe sumy: ponad 21 000 odprawionych Mszy św., setki tysięcy udzielonych w konfesjonale rozgrzeszeń, miliony rozdanych Komunii św., wiele pobłogosławionych małżeństw i udzielonych Chrztów św.

Jednak bardziej niż liczby życie Michality opisują słowa, kochał słowa. Już jako kapłan ukończył studia filologii polskiej na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Literatura była jego całym światem – studiował ją, wykładał ją w Niższym Seminarium Duchownym, a potem przelewał na papier przy pomocy długopisu, maszyny do pisania, czy pisząc na komputerze. Zamiłowany w polszczyźnie i polskiej kulturze potrafił recytować z pamięci całe fragmenty Mickiewicza, Kondratowicza, Tuwima czy Brzechwy. Jak nikt inny znał się na przyrodzie, geografii i literaturze polskiej.

Owe słowa mówiące o życiu zmarłego to znane z polskiej gramatyki,  zamieszczone w notce biograficznej, rzeczowniki. Opisują one  obowiązki, które sumiennie wypełniał. Ks. Mieczysław, obdarzony zaufaniem przez Pana Boga i ludzi, pełnił bardzo odpowiedzialne funkcje w Zgromadzeniu: był wikariuszem generalnym, prefektem kleryków w Wyższym Seminarium Duchownym w Krakowie, wychowawcą w ośrodku specjalistycznym w Markach, nauczycielem w Miejscu Piastowym, moderatorem Ruchu Światło-Życie w Toruniu, kapelanem i spowiednikiem sióstr sercanek i michalitek, a także duszpasterzem w Wołominie i w Warszawie.

Wszakże bardziej od rzeczowników, życie ks. Mieczysława opisują przymiotniki. Charakteryzujące go określania nadali mu ludzie, którzy spotkali go na swej drodze: gorliwy kapłan; wierny charyzmatowi; pogodny z usposobienia; życzliwy dla innych. Inne określenia można znaleźć we wpisach na stronie internetowej parafii, gdzie czytamy:  wspaniały, skromny ksiądz; ciepły, miły, zawsze gotowy służyć drugiemu człowiekowi; mądry człowiek, dziękuję Bogu, ze mogłem go spotkać; zawsze podziwiałem jego skromność, zaangażowanie i pomoc wszystkim potrzebującym. Kazanie pogrzebowe nie jest beatyfikacją czy kanonizacją. Przypominamy w nim dobre cechy zmarłego, które możemy naśladować: nigdy na nikogo złego słowa nie powiedział. W każdym dostrzegał człowieka i dobro. Zawsze potrafił znaleźć coś pozytywnego w drugim człowieku. Jako spowiednik był wzorem cierpliwości i łagodności. Kochał zgromadzenie św. Michała Archanioła i zawsze polecał, żeby modlić się za jego członków.

Świadkowie jego życia wspominają, że ks. Mieczysław nie narzekał. Pytany jak się czuje, często odpowiadał: Było, nie było, Pan Bóg łaskaw. Powtarzał także: mama powiedziała, żeby się nie stresować i się nie stresowałem. Miałem dzięki temu dobre życie. Można mu zazdrościć tej odporności na stres.

Osobiście pamiętam księdza Mieczysława jako wikarego w Toruniu. Odwiedzał nas, kilkunastoletnich chłopaków w domach. Znał nawet imiona naszych rodziców. Zachęcał nas do wstępowania do oazy, każdego potrafił zauważyć. Za jego czasów wielu z nas odkryło dar powołania kapłańskiego i michalickiego. Z żalem żegnaliśmy go, gdy podczas Kapituły Zakonnej został wybrany asystentem generalnym i musiał przenieść się do Strugi.

Na klerykacie, pełniąc obowiązki magistra kleryków stworzył chór seminaryjny i prawie każdy z nas, mimo słabych głosów, znalazł w nim swoje miejsce. Pomógł odkrywać i wyzwalać potencjał, jaki w człowieku składa Pan Bóg. Jednak największą pasją ks. Mieczysława była praca w czasopiśmie Powściągliwość i Praca. I to w tak brzemiennym dla Polski okresie dziejów - od 1986 do 1999 roku. Przez trzynaście lat pełnił obowiązki redaktora naczelnego. I wcale nie była to pechowa trzynastka. Miesięcznik w szczytowym okresie wydawano w nakładzie 100 000 egzemplarzy: 30 tysięcy legalnie, bo na tyle było pozwolenie władz komunistycznych, a 70 tysięcy nielegalnie.

 I już do końca życia ks. Mieczysław został redaktorem, bo tak go nazywano do ostatnich dni. Pełniąc posługę michalickiego dziennikarza, każdej niedzieli nie nosił na głowie korony, ale służebnie stawał przed kościołem i rozprowadzał najnowszy numer Powściągliwości i Pracy, nawiązując kontakt z czytelnikami.

W jednych z wywiadów przeprowadzonym w 2013 roku tak mówił  o swej dawnej pracy: Czasopismo dawało ludziom możliwość uzewnętrznia, spełniania, wyrażania siebie. Nawet gdy wszystko trzeba było ubierać w odpowiednie słowa, aby ominąć cenzurę. I ludzie byli szczęśliwi mogąc z tego skorzystać, nawet przy symbolicznych wynagrodzeniach. Mieliśmy  ogromną satysfakcję, że staliśmy się pomostem ze światem, który sam nie może wyartykułować swoich racji. Staliśmy się oficjalnym, ważnym głosem uciemiężonych, którzy sami nie mogli przemówić. Publikowaliśmy wiadomości z pierwszej ręki o literaturze emigracyjnej, drugoobiegowej. Dzięki nam czytelnicy dowiadywali się o niektórych rzeczach po raz pierwszy. Promowaliśmy wielu młodych poetów z Polski – kilku z nich rozwinęło później swoje skrzydła, ale to my pomogliśmy im na starcie. Był to na  przykład o. Wacław Oszajca czy ks. Jan Sochoń.

A na pytanie dziennikarza dlaczego dziś nie jest tak jak wtedy, ks. Mieczysław odpowiedział: Modliliśmy się do wolności, a ona, gdy przyszła, stała się naszą klęską, bo zamieniliśmy ją w swawolę, nadużyliśmy jej. Wielu chciało budować dalej, ale już każdy po swojemu. Zamiary pewnie były niezłe, ale każdy zaczął stawiać własne „ja” w centrum wszystkiego. Zanikła w nas solidarność, zdolność do zgody, kompromisu dla dobra wspólnego; zapomnieliśmy o tym markiewiczowskim „być dla”. Nawet „Solidarność”: zapomniała o tym swoim pierwotnym powołaniu – budowie społeczeństwa. Nie partii – ale społeczeństwa. Partia to zawsze „part” –z angielskiego „ część”. A tu chodzi o wspólnotę całego Narodu, tak jak szło o nią bł. ks. Markiewiczowi.

Ostatnia strona księgi życia ks. Mieczysława Gładysza została zamknięta 20 lipca 2020 r. Wcześniej, w ostatnim dniu swego pobytu w domu przed pójściem do szpitala, pokornie poprosił jednego z najmłodszych we wspólnocie księży o spowiedź i sakrament namaszczenia chorych. Ks. Mieczysław dołączył do listy zmarłych w lipcu michalitów, których wspominamy w corocznych wypominkach: śp. ks. Józefa Żaka, śp. ks. Tadeusza Stawiarskiego, śp. ks. Czesława Sondeja, czy śp. ks. Bronisława Skiby. Żegna go dzisiaj rodzina dziennikarska, rodzina zakonna i rodzina parafialna z Bemowa, w której spędził ponad trzydzieści lat.

Księże Redaktorze, już nie musisz wierzyć. Widzisz to, o czym pisałeś i co głosiłeś w swoich kazaniach. W Niebie też jest powściągliwość i praca. Niebo to twórczość, to wypełnianie nowych zadań, które są okryte dla nas tajemnicą. Bóg nas stwarza i potrzebuje - w doczesności i w wieczności. Zostawiłeś nam lekcje wchodzenia w starość i przechodzenia do Domu Ojca. Przecież w miarę upływających lat człowiek jest coraz bardziej ograniczony. Coraz mniej może zrobić i jego świat zamyka się coraz bardziej. Początkowo do terenu domu, a nawet do przestrzeni łóżka. Trzeba wszystko zostawić. Ostatecznie, tutaj na ziemi, potrzebujemy tylko dwóch metrów kwadratowych na swój grób. Mówisz nam dzisiaj z tej trumny: było, nie było, Pan Bóg łaskaw.

Siedem lat temu z ks. Mieczysławem przeprowadziliśmy wywiad do naszego czasopisma Któż jak Bóg. Zmarły obchodził wówczas złoty jubileusz kapłaństwa. Z pasja opowiadał o swoim życiu. Rozmowę zakończył słowami, które niech stanowią puentę tej pogrzebowej homilii: Wielokrotnie w całej swojej kapłańskiej pracy, czy to wychowawczej, czy redakcyjnej czy każdej innej, dziękowałem Bogu za to, że zadał mi to, co mi zadał. I nigdy, przez te 50 lat, nie zdarzyło się abym żałował.

Panie Jezu, który nie pisałeś na maszynie ale palcem po ziemi, wypisz na naszych sercach wdzięczną, modlitewną pamięć o ks. Mieczysławie.

Baranku Boży, który gładzisz grzechy, każdego i wszystkich mocą tej Najświętszej Ofiary odprawianej przez tylu kapłanów, rozlej swoje miłosierdzie na Jego duszę  i wprowadź do Domu Ojca. Bo przecież: było, nie było, Pan Bóg łaskaw. Amen.

Podobne artykuły