Tosiek

facebook twitter

30-11-2021

Pewnego dnia przed kościołem w El Palomar pojawiła się nowa twarz. Był to nieznany mężczyzna, który ulokował się u wejścia do świątyni. Na co dzień mówiono mu Tosiek. Wskutek wypadku, w którym odniósł pewne obrażenia, poruszał się kulejąc. Ponadto był chory na cukrzycę. Choroba ta pogarszała stan jego zdrowia także w skutek przypadkowych posiłków, jakich dostarczali mu ludzie. Jednakże najgorsze następstwa w jego organizmie powodowało pijaństwo.

Tułacz z własnej woli

Tosiek lubił tułacze życie, gdyż jak sam mówił, nie lubił wstawać wcześnie i prowadzić ułożonego życia. Od czasu do czasu znikał na kilka dni lub tygodni, a potem powracał na swoje miejsce u wejścia do kościoła. A opuszczał je tylko wtedy, gdy bywał zwabiony alkoholem oferowanym mu przez kolegów, którzy przemieszczali się z miejsca na miejsce, udając żebraków i biednych. Jego nieodłączonym atrybutem był stary, połamany wózek na zakupy, oraz jak można to sobie wyobrazić, obrzydliwy, brudny i cuchnący ubiór. Pewnego razu powrócił z podbitym okiem.

Tosiek nie zaczepiał ludzi przychodzących do kościoła, od których otrzymywał wsparcie, przeznaczone później na swoje „ulubione” zakupy. Gdy pojawiał się, spotykałem go codziennie i musiałem trzymać go krótko, bo otwierał skarbonki i sprowadzał pod kościół koleżków, podobnych sobie. Będąc pod wpływem alkoholu, lubił modlić się na głos. Pewnego razu przyszedł nawet „do spowiedzi”. Wyznawał grzechy całego świata, tylko nie swoje. Zwykle był uprzejmy, rozmowny i lubił opowiadać o swoim życiu.

Padre Gino! Co ty robiłeś, gdy byłeś małym chłopcem? – zapytał mnie pewnego razu.

– Tosiek, znowu to samo? Już ci raz opowiadałem, że gdy chodziłem do szkoły podstawowej, to zbierałem jagody i sprzedawałem je, by kupić sobie podręczniki i przybory szkolne. Mówiłem ci również, że pasałem krowy, pracowałem na roli wraz z rodzicami i byłem ministrantem. Widzę, że już wszystko zapomniałeś.

 

Życie bez planu i celu

– A jak tam siostra księdza? – zmienił nagle temat – gdyż i ja mam siostrę, która chce mnie wziąć do siebie i opiekować się mną, ale ja… ja nie mam chęci być u niej.

– Ale powinieneś pojechać, bo ona ci pomoże – nacisnąłem.

– Ona nie musi mi pomagać, bo mój brat mieszka w Nowym Jorku i mi pomaga. Nawet zapłacił pewnego razu za mój pobyt w szpitalu. Pamiętasz, Gino, jak kiedyś przyszedłem z podbitym okiem? Podobna rzecz wydarzyła mi się, kiedy byłem młodym chłopakiem. Uciekłem z domu. I pewnej nocy pod wpływem alkoholu pobiłem się z kolegami. Nie zawsze tak robiłem. Nawet sprzedawałem gazety na osiedlu. Chodziłem do szkoły. Ale nie miałem chęci ani do nauki, ani do pracy. Nie znałem swego taty, a mamy się nie słuchałem... W końcu zacząłem brać… – tu zamilkł, jakby nie chciał powiedzieć więcej.

Spojrzałem na niego i przypomniałem sobie, jak pewnego razu modlił się na głos przed figurką Matki Bożej z Luján, która znajduje się w przedsionku kościoła: „Chwała na wysokości Bogu…, Baranku Boży, módl się za nami. Panie Boże, musisz mnie pobłogosławić, bo tak dalej nie mogę żyć… pobłogosław mnie… być może, że ktoś da mi pieniądze na autobus, ale gdzie ja pojadę?… pojadę do mojej siostry i całymi dniami będę patrzył w telewizor. Nie! Tak nie! Matko Boża! Ja lubię i szanuję księdza Gino, ale on mi nie wierzy… nie będę już pił… przyrzekam… przysięgam. Ukradli mi koc. Niestety, tylu jest złodziei na świecie… niestety, taka jest Argentyna”.

Zapadała noc. Tosiek, mrucząc pod nosem, zanurzał się w nią, szukając sobie dogodnego miejsca na przenocowanie i pozostawiając tułacze ślady pod Krzyżem Południa, których byłem świadkiem przez szereg lat.

 

Podobne artykuły