Deklaracja czy świadectwo?

Żyjemy w świecie, w którym ludzie składają różnego rodzaje deklaracje - od deklaracji finansowych polityków po deklaracje celebrytów o poparciu konkretnego dzieła lub osoby. Przestrzeń publiczna pełna jest słów, które coś potwierdzają, popierają lub dementują. Dobrze wiemy, że za słowami często kryje się rzeczywistość, która daleka jest od prawdy.

Napisanie lub zadeklarowanie czegoś nie stanowi bowiem żadnego problemu. Problemem staje się natomiast wzięcie odpowiedzialności za wypowiedziane słowa. Tutaj zaczynają się schody. Wiele razy widzimy lub słyszymy ludzi, którzy ukryli coś w swoim oświadczeniu majątkowym lub okazało się, że kandydat, którego wspierali nie do końca spełnia ich oczekiwania i konieczne jest wycofanie poparcia. Pustosłowie, podobnie jak kłamstwo, ma krótkie nogi i prędzej czy później każdy, kto go używa będzie tłumaczył z wypiekami na twarzy, że to „przez pomyłkę” lub „przeoczenie”.

Zupełnie inaczej ma się sprawa z dawaniem świadectwa. Dać świadectwo to stanąć po stronie prawdy, potwierdzić swoje przekonania i bardzo często narazić się na krytykę ze strony przeciwników. Świadectwo wymaga odwagi i autentyczności. Zdolni do niego są nie ci, którzy tolerują konformizm i chwiejność, ale ludzie ugruntowani i dojrzali.

Problemem wielu katolików jest fakt, że często deklarują swoją wiarę, ale nie zawsze są skłonni do dawania świadectwa. Podczas Narodowego Spisu Ludności w 2011 r. swoją przynależność do Kościoła zadeklarowało 96% osób wierzących. Gdyby zatem popatrzeć na statystykę, to żyjemy w kraju katolickim, gdzie zdecydowaną większość stanowią wyznawcy Chrystusa. Pytaniem pozostaje jednak to, czy te deklaracje mają odzwierciedlenie w życiu codziennym. Jak wyglądają nasze wybory życiowe? Jak traktujemy siebie nawzajem? Jaki jest nasz stosunek do Kościoła i nauczania moralnego?

Myślę, że odpowiedź na te pytania bardzo szybko zweryfikowałaby to, czy dajemy świadectwo, czy też jedynie wiarę deklarujemy.