Dosyć tych profanacji!

Ostatnie wydarzenia w sferze publicznej obfitowały w sceny od dawna niespotykane w polskiej historii i kulturze. Owszem zdarzały się sytuacje, gdy ktoś krytykował lub atakował Kościół, jednak nie zdobyto się na odwagę, aby podnieść rękę na rzeczy święte, jak wizerunek Matki Bożej czy Mszę Świętą. Niestety profanacje, których jesteśmy świadkami, zaczynają przypominać czasy niechlubnego terroru i wszechobecnej śmierci.

Czerwcowy kult Serca Jezusa to nie tylko głębokie przeżycie duchowe dla człowieka wierzącego, który swoje życie oddał ręce Boga, ale także wspomnienie historii, kiedy to wymierzono w to Serce rewolucyjne karabiny. Rzecz miała miejsce w 1936 roku w Hiszpanii po obaleniu monarchii. W Przełączy Aniołów (Cerro de los Angeles) kilkanaście lat wcześniej umieszczono 9-metrową figurę Chrystusa, która upamiętniała poświęcenie Hiszpanii Sercu Jezusowemu przez króla Alfonsa XIII. Mimo oporu katolickich żołnierzy rewolucjoniści najpierw rozstrzelali ich pod pomnikiem, a następnie szwadron egzekucyjny wykonał „wyrok śmierci” na pomniku Jezusa. Zdjęcia egzekucji, poprzez prasę brytyjską, obiegły cały świat, a sama Hiszpania pogrążyła się w chaosie i niespotykanej dotąd nieprawości. Nazwę miejsca szybko przemianowano na Czerwoną Przełęcz. Ruiny pomnika po kilku latach odwiedził polski reporter i dyplomata Ksawery Pruszyński, który zapisał: Staliśmy wszyscy […] oparci o wielki pomnik z żelazobetonu, wystawiony za monarchii Sercu Jezusowemu. Wielka postać Chrystusa z rozpostartymi ramionami leżała już w gruzach. Przez miesiące służyła za cel karabinów milicjanckich. Wreszcie wysadzono ją dynamitem. Wokoło postaci, której stopy pozostały tylko w kamieniu, chyliły się jakieś alegoryczne postacie hiszpańskich świętych, myślicieli, wodzów, ludu. Ich ruchy uciekania się i szukania pomocy nabierały teraz wyrazistości dziwnej, mimo szram i pęknięć zadanych eksplozją.
 

Historia niestety lubi się powtarzać, a przecież powinna być także nauczycielką życia. Nie możemy popełniać tych samych błędów. Mimo tak głębokiego doświadczenia historii poprzednich wieków ataki na rzeczy święte, profanacje i bluźnierstwa stają się częstym elementem w przestrzeni publicznej. Nie przekonują mnie zapewnienia, że chodzi o przekaz artystyczny, prawo do wypowiadania myśli, wolność słowa, a nawet awangardowe promowanie skandali. Tu chodzi o głęboką nienawiść do rzeczy świętych, do Boga, Kościoła i ludzi wierzących. Nie dajmy się zwieść, że przecież nic się nie stało i nikt nie został obrażony. To, że obrażający twierdzi, że nikogo nie chciał obrazić wcale nie świadczy o tym, że do obrazy nie doszło.

To, że obrażający twierdzi, że nikogo nie chciał obrazić wcale nie świadczy o tym, że do obrazy nie doszło.

Człowiek powinien bowiem brać odpowiedzialność nie tylko za własne uczucia i odczucia, ale także za uczucia, które wzbudza w innych. Dziwią zatem komentarze niektórych liberalnych katolików, którzy cieszą się, że wreszcie wizerunki i czynności święte zostały „uwolnione” spod jarzma kościelnych murów i wpływów. W kulturze człowieka cywilizowanego profanacja to największa zbrodnia jakiej można dokonać. Sacrum nie może stać się częścią profanum. Granica ta jest moralnie niepokonalna. Nie można wobec niej przejść obojętnie i udawać, że nic takiego się nie stało. Barbarzyństwo niesie bowiem za sobą zniszczenie, przemoc i upadek cywilizacji. Stopniowe wystawianie na pośmiewisko tego, co przedstawia najwyższą wartość doprowadzi wreszcie do egzekucji tych, którzy stają w obronie tych wartości. Oprócz przekazu artystycznego popłynie również krew męczenników.