Łzy aniołów czy łzy Matki Bożej?

Podczas wakacji, a dokładnie w dniu 13 sierpnia, po usilnych staraniach dotarłem do Skansenu w Sidzinie Muzeum Kultury Ludowej. Nie chcę rozpisywać się o tym niezwykłym miejscu, tak przepięknie dziko położonym u stóp Policy oraz masywu Babiej Góry. Podczas zwiedzania jednej z chat wysłuchałem na stanowisku multimedialnym pewnego ludowego podania.

Historia dzieje się właśnie 13 sierpnia, dniu w miejscowej tradycji szczególnym. Wieczorem tego dnia aniołowie zlatują na wierzchołki wybranych gór, aby przygotować się do Wniebowzięcia swojej Królowej. Posłuchajcie więc tej wiekowej zapewne opowieści w mojej literackiej wersji, ale trzymającej się przekazu ludowego.

Pod koniec upalnego dnia grupa Sidzinioków – tak mówią oni sami o sobie – wyruszyła na Policę, aby zapolować na zwierza i nazbierać grzybów. Droga daleka, toteż wyruszyli zaraz po zmierzchu. Dokładnej trasy wyprawy nie sposób dzisiaj ustalić, przecież Polica oraz masyw Babiej są tak ogromne, że chcąc obejść to wszystko wokół, trzeba poświęcić dwa dni lub więcej. Wspinali się zwinnie cały czas idąc przez las, czasem tylko na polankach przebłyskiwała w świetle księżyca ich wioska, hen daleko w dole – domki małe jak pudełka zapałek i wijące się jak nitki przecinające Sidzinę niezliczone rzeczki tudzież strumyki. W gronie polowaczy i grzybiarzy znalazła się młoda matka, siostra jednego z nich, co to zabrała potajemnie kilkuletnie dziecko. Kiedy sprawa się wydała, towarzystwo nakazało matce z dzieckiem natychmiastowy powrót, aby coś złego się nie stało. Cóż jednak począć, uparta kobieta krok w krok postępowała za gromadą. Chłopczyk grzecznie i szybko truchtał za mamą i nie opóźniał przejścia.

Gromada postanowiła odpocząć. Wydobyli co tam mieli do zjedzenia i picia, a tu nadchodzą nieproszeni – przegnana dziewczyna i Jantoś, bo tak było chłopcu na imię. Ów okazał się dzieckiem bardzo ciekawym świata. Oznajmił mamie, że chce zobaczyć co jest za zakrętem, bo coś mu tam świeciło. Kiedy po jakimś czasie zebrali się do marszu, matka zorientowała się, że nie ma jej synka. Zaczęto wołać chłopca i towarzystwo przeszło tam i z powrotem przez okoliczne zarośla. Jantosia jak nie ma tak nie ma. Chłopy orzekły, że malec widać wrócił do wioski i radzili kobiecie tam go szukać. Sami poszli dalej, a matka pozostawiona samej sobie wpadła w rozpacz. Przeszła wszystkie możliwe mniejsze i większe krzaki oraz doły i wykroty. Wołała przeraźliwie, to znów modliła się łkając na przemian. Jantoś przepadł bez śladu. Płakała i znowu wołała, aż ochrypła i głos straciła, ale wszystko bez skutku. W lesie zrobiło się strasznie i ciemno, chłód jakiś z mgłą zmieszany szedł od Diablaka.

Rozważała swoją decyzję, o jak głupio postąpiła zabierając malca na wyprawę dorosłych. Nie wyobrażała sobie, że może stracić ukochanego syna. Prosiła Boga, aby uratował jego życie, aby zabrał ją do siebie niemądrą matkę za ukochanego Jantosia. Potem odmówiła wszystkie znane jej modlitwy do Matki Bożej i aniołów, aby wrócili jej jedynego synaczka. Nawet nie zauważyła przez łzy, że wokół niebo jakby pojaśniało, a mgły idące od Babiej ustąpiły jak ręką odjął. W końcu patrzy, a tu z nieba sunie w jej stronę świetlisty słup. Zbliża się powoli i rozpada na cieńsze świetlne bicze i sznury. Przeraziła się jeszcze bardziej, kiedy jeden taki świetlny biczyk zatrzymał się tuż nad jej głową. To coś świecącego zaczęło wolniutko przesuwać się przed jej wzrokiem. Wystraszona ogromnie, ale intuicyjnie odgadując pomoc niebios, bezwiednie zaczęła podążać za tajemniczą zjawą. Od dołu było to podobne do pałki, a na samym koniuszku u góry jaśniejsze i pulsujące jakby złocista łezka.

Pokonawszy nieco strach zaczęła ufnie podążać za światłem, a ono jakby dostosowując się do jej możliwości powolutku przesuwało się i wiodło niczym drogowskaz. Trwało to jakąś chwilę, dla jednych długa dla innych krótka, może kwadrans lub mniej, a może więcej. W pewnym momencie światło znieruchomiało i rozbryzgując się na tysiące iskier zniknęło, ot i wszystko. Dokładnie we wskazanym miejscu, wśród dorodnych paproci spał Jantoś. Na jego umorusanych policzkach ścieliły się strużki łez. Widocznie próbował powrócić do mamy, ale zgubił drogę, w końcu ze zmęczenia zasnął pod paprociami. Matka przytuliła cudownie znalezione dziecko i ostrożnie zaczęła schodzić przy blasku księżyca do wioski. Zrozumiała jak bardzo kocha swojego Jantosia, Odczuła ból Matki Bożej, kiedy ta zagubiła na kilka dni Jezuska podczas pielgrzymki do Świętego Miasta. Zrozumiała, że Jantoś został uratowany mocą bożą. Gdyby nie świetlisty znak, malec nie odnalazłby drogi i pozostałby już na zawsze w ciemnych borach Policy. Ochłonąwszy po kilku dniach nieco, nie potrafiła dociec tylko, czy z pomocą w krytycznej chwili przybyli aniołowie sposobiący się do Wniebowzięcia Królowej, czy też drogę oznaczyły świetliste łzy Matki Bożej. Czy ma to jednak aż takie znaczenie, kiedy najważniejsze pozostaje pomyślne zakończenie całej historii? Podobno żyli długo, może niekoniecznie dostatnio, ale i tak szczęśliwie do dni swoich doszli.

 

W noc 13 sierpnia z Babiej Góry i Policy spadają na Sidzinę świetliste łzy. Ludzie śpią jednak snem mocnym, pogrążeni w swoich izdebkach niczym owi rycerzy w czeluściach Giewontu. Nie mogą więc zadać nawet pytania o świetliste łzy. Samo słowo Polica jest pochodzenia wołoskiego i oznacza specjalne miejsce w bacówce, gdzie na półkach trzymano wyrobione sery. Gdyby ktokolwiek chciał przejść orientacyjną trasę opisanej tu przygody, to wyruszyć najlepiej ze wspomnianego skansenu sidzińskiego, zostawiając auto na parkingu. Trasa liczy 21 kilometrów, przewyższenie ponad 800 metrów, przewidywany czas przejścia to dziewięć godzin. Idziemy wzdłuż potoku Kamycko, a dobrze oznaczony zielony szlak wiedzie na polany Kojsową i Pastwową (chociaż owiec nikt tu już od lat nie wypasa, czasem tylko mignie rozpadający się szałas pasterski) i wyprowadza na Halę Krupową. Tu znajduje się schronisko oferujące posiłek, ale jeszcze atrakcyjniejsza jest panorama: z jednej strony korona Tatr, z drugiej Wawel i Kopiec Kościuszki. Widać nawet Łysicę w Górach Świętokrzyskich, a to przecież odległość spora, prawie 170 km. Z Hali Krupowej pozostaje niecała godzina na szczyt Policy, po drodze jeszcze Złota Grapa. Sam wierzchołek rozczarowuje, a rekompensatą ponownie okazuje się wspaniała panorama, szczególnie na Diablaka, kulminację masywu Babiej Góry. Znajdziemy tu także pomnik ofiar katastrofy lotniczej z roku 1969. W do dzisiaj niewyjaśnionych okolicznościach rozbił się wówczas samolot pasażerski AN-24 i zginęły 53 osoby. Dokładna liczba ofiar śmiertelnych na Babiej Górze nie jest znana, ponieważ obejmuje wiele tragedii. W masywie występują także wypadki z udziałem turystów, którzy giną z różnych powodów. Polica i Babia mają opinię gór groźnych, gdzie występują różne niezrozumiałe zjawiska meteo i nie tylko meteo. Samemu lepiej tam nie iść.

 

Polica i Babia Góra, zaśnieżony stożek to najwyższa kulmnacja masywu, przesławny Diablak. Widok z Ćwilina w Beskidzie Wyspowym

Inne artykuły autora

Łzy aniołów czy łzy Matki Bożej?

O „anielskich” czasopismach dla dzieci (3)

O „anielskich” czasopismach dla dzieci (2)