Niepoprawna poprawność

Minęło już kilka lat, gdy mieszkając w Kanadzie miałem okazję zapoznać się z Zachodnim stylem myślenia. Uczęszczając do szkoły językowej przygotowywaliśmy prezentacje na temat naszych zainteresowań. Zachęcony zadaniem językowym postanowiłem zaprezentować kilka myśli na temat biblistyki i tego, jak fascynująca może być kultura chrześcijańska. Pewny i szczęśliwy z możliwości podprogowego ewangelizowania rozpocząłem przedstawianie moich slajdów. Jakże wielkie było moje zaskoczenie, gdy już po kilku minutach profesor wyłączył rzutnik i poinformował mnie, że na tym moja prezentacja się kończy.

Zdziwiony i zmieszany całą sytuacją zacząłem dopytywać o przyczyny takiej decyzji. Nauczyciel poprosił, abym został po wykładzie na rozmowę w cztery oczy. Zaniepokojony tą wyjątkową ostrożnością zacząłem analizować treść prezentacji i to, czy rzeczywiście znalazło się w niej coś, co mogłoby kogoś urazić lub zgorszyć. Jak się okazało poszło o rzecz tak dziwną, że do dzisiaj nie mogę uwierzyć w jej istnienie.

W czasie prezentowania struktury Pisma Świętego użyłem powszechnie znanej i oczywistej formie podziału Biblii na Stary Testament i Nowy Testament (ang. The Old Testament and The New Testament). To właśnie tu, jak się okazało, był pies pogrzebany. Nauczyciel zaczął mi tłumaczyć, że mówienie o „starym” i „nowym” może sugerować, że „nowy” jest lepszy, a to mogłoby urazić chociażby Żydów, którzy nie uznają Nowego Testamentu, dlatego w poprawnej formie powinienem używać słów „Biblia” na określenie Starego Przymierza i Rewizja (ang. Revision) na określenie Nowego Testamentu. W przeciwnym razie będzie to niezgodne z poprawnością i tolerancją, które stanowią fundament pracy szkoły i społeczeństwa kanadyjskiego. Pomijam fakt, że wśród słuchaczy nie było żadnego Żyda. Na nic zdały się moje zapewnienia, że normalnie myślący człowiek nie będzie odczuwał żadnego dyskomfortu, bo to tak, jakby „Ania z Zielonego Wzgórza” miała obrażać rudych poetów.

Ta dziwna „poprawność” uświadomiła mi, jak daleko człowiek może zabrnąć w swojej ignorancji i odrealnieniu. Fetysz poprawności ma w sobie coś z ewangelicznego opowiadania o dzieciach, które na placu przedrzeźniały się o to, kto lepiej bawi się w ślub, a kto w wesele. Problem polega na tym, że dzieciom można wybaczyć takie zabawy. Gorzej, gdy w taki sposób bawią się ludzie dorośli i wykształceni. Niepoprawna poprawność kultury zachodniej przeraża mnie, bo z podziwu wyjść nie mogę, że można było tak dalece odejść od intelektualnej jasności Platona, Tomasza z Akwinu, Johna Newmana i wielkich Europejczyków, którzy dzięki rozumowi i racjonalnej wierze zawojowali swego czasu cały świat.

Odejście od rozumu jest według mnie przejawem jakiegoś głębokiego kryzysu w zachodnim myśleniu. Boję się, że kiedy przestaniemy myśleć (a myślenie nie znosi poprawności) zostanie nam wymuszona poprawność, a za nią stać będzie mroczny zabobon.