Zażyłość

Tam musi coś być. Takie słowa często usłyszymy od przedstawicieli współczesnych pseudoduchowości. Zarówno buddyści, wyznawcy New Age, platonicy i coraz częściej członkowie wspólnot protestanckich właśnie w ten sposób określają religię i własną duchowość. Problem polega jednak na tym, że „tam” jest „Ktoś” a nie „coś”. W pisowni różnica wydaje się niewielka, ale w praktyce rodzi to zupełnie różne postawy. Jedna prowadzi do otumanienia, a druga do zbawienia.

Ostatnio miałem okazję do zapoznania się z dziełami R. W. Emersona i F. Schleiermachera. Pierwszy z nich był przedstawicielem amerykańskiego romantyzmu. W swojej pracy nie ograniczał się jednak tylko do poezji, ale stworzył coś w rodzaju systemu filozoficznego, którego kluczowym pojęciem była transcendencja. W tym duchu czerpał z platonizmu i zachęcał innych do sięgania w świat duchowy (transcendentny). Był to jednak świat bezosobowy, rozmyty i pseudomistyczny. Cała przyroda miała być narzędziem doświadczania absolutu. Wszystko w gruncie rzeczy stało się bogiem, a człowiek, pogodzony z własną naturą, miał jedynie umacniać w sobie przekonanie o przekraczaniu siebie i jedności ze światem. W praktyce oznaczało to wiarę we własne możliwości i siły. Bezosobowy bóg stał się narzędziem do osobistego rozwoju. Takie myślenie mocno odcisnęło się na całej filozofii amerykańskiej, która do dzisiaj stara się łączyć idealizm z liberalizmem.

F. Schleiermacher to z kolei protestancki teolog, który całą duchowość starał się sprowadzić jedynie do przeżycia religijnego. Punktem odniesienia miała być zależność, jaka łączy człowieka z Bogiem. Jeżeli człowiek nie odczuwał takiej zależności, to mogło to być jedynie powodem do grzechu. Jednak zależność, o której pisał, mało miała wspólnego z relacją, jaka powinna łączyć prawdziwego chrześcijanina z osobą Jezusa. Brakowało w niej osobistego i czułego dialogu, jaki zachodzi miedzy osobą wierzącą a Bogiem. Skupienie się na przeżyciu, a nie na źródle tego przeżycia przypomina człowieka jadącego samochodem, którego bardziej interesuje głęboka czerwień sygnalizatora niż to, że każe nam ono się zatrzymać. Mimo tego oczywistego przeoczenia, myśl Schleiermachera wywarła ogromny wpływ na całą teologię protestancką.

Duchowość chrześcijańska to nie wiara w bezosobową transcendencję ani poczucie zależności wobec absolutu, ale wchodzenie w intymną relację, którą nazwać możemy po prostu „zażyłością”. Jest to postawa, która widzi w Bogu osobę, a w Jezusie prawdziwego Boga-człowieka. Zachęca zatem do pielęgnowania tej relacji i wychodzenia z sieci własnego egoizmu ku drugiemu człowiekowi. W taki sposób duchowość opiera się na miłości, która łączy Stwórcę ze stworzeniem i Zbawiciela ze zbawionymi. Świetnie tę prawdę opisuje historia zanotowana przez kierownika duchowego św. Katarzyny ze Sieny. Pisał on, że Katarzyna odmawiając Liturgię Godzin, często widziała (w sposób mistyczny) Jezusa, Maryję i świętych. Wchodziła z nimi w dialog i prosiła o rady. Na zakończenie psalmu odmawiała doksologię w zmienionej formie. Miała mówić: Chwała Ojcu i Tobie, i Duchowi Świętemu. Widząc Jezusa zwracała się do niego per Ty. Miała odwagę na wejście w relację, która być może przekracza nawet nasze najśmielsze wyobrażenia. Nie jest to zatem wyimaginowana filozofia, która szuka duchowości w świecie przyrody czy samym doświadczeniu religijnym, ale autentyczne spotkanie, które rodzi zażyłość podobną do tej, jaka łączy kochające się osoby.

Pułapka pseudoduchowości czekać może na każdego z nas. Łatwiej bowiem uwierzyć w Boga przyrody lub uczynić religię z własnych doświadczeń, niż w pełnej wolności zgodzić się na zażyłość ze Źródłem prawdziwej duchowości.