Wspomnienie o śp. ks. Mieczysławie Gładyszu
20-08-2020
Pan Bóg łaskaw!„Jaki ten świat ciekawy. Jeden redaktor odchodzi, a nowego redaktora Pan Bóg stworzył” – takimi słowami poczęstował mnie ks. Mieczysław Gładysz, gdy dowiedział się kilka tygodni temu, że zaczynam pracę w wydawnictwie Michalineum. Poczułem się jak Elizeusz przed prorokiem Eliaszem. „Żebyś tylko był dobry dla ludzi. Dawał im dużo wolności. Nie pożałujesz. I najważniejsze: Nie stresuj się. Mi mama powiedziała, żeby się nie stresować i się nie stresowałem. Miałem dzięki temu dobre życie”. Ważne były dla mnie te słowa. Byłem świadomy, że ksiądz Redaktor wchodzi w nowe życie, do którego ja jeszcze nie mam dostępu. W pewnym sensie mu zazdrościłem i wiedziałem, że będzie mi go bardzo brakowało.
Ciekawa rzecz, bo to jeden z niewielu wypadków, gdy człowiek bardziej znany był z funkcji niż z imienia. Powszechnie było wiadomo, że jeżeli ktoś szuka „księdza Redaktora” to chodzić może tylko i wyłącznie o księdza Mieczysława. Mimo, iż redaktorem nie był już od kilkudziesięciu lat, to jednak nikt inaczej do niego się nie zwracał. Redaktor był tylko jeden, mimo iż, wielu tę funkcję piastowało. Czasopismo „Powściągliwość i Praca” było całym jego życiem. To z nim wiązały się jego wspomnienia, kontakty, anegdoty i miłość do Kościoła, który ambitnej gazety na miarę tamtych czasów potrzebował. Przy okazji praca w redakcji była miejscem realizowania zamiłowania do polszczyzny i polskiej kultury. Mało kto potrafił recytować z pamięci całe fragmenty z Mickiewicza, Kondratowicza, Tuwima i Brzechwy tak jak ksiądz Redaktor. Do każdej sytuacji zaraz dopasował wierszyk lub cytat, a jeśli akurat nic nie pasowało, to sam na poczekaniu stworzył krótką rymowankę. Była w tym wszystkim ukryta prawdziwa mądrość.
We wspomnieniach parafian zapamiętany został jako dobry ksiądz. Kojarzono go z ogródkiem, kancelarią, spowiedzią i chrztami, których udzielał w Kaplicy Aniołów. Nigdy nie widziano go zdenerwowanego. Było pogodny i radosny. Robił to, co do księdza należy. Nigdy na nikogo złego słowa nie powiedział. W każdym dostrzegał człowieka i dobro. Jako spowiednik był wzorem cierpliwości i łagodności. Kochał zgromadzenie i zawsze polecał, żeby modlić się za jego członków. Życie wspólne traktował na serio. Ubogacał wszystkich swoją wiedzą i erudycją. Był w tym dzieleniu się wiedzą przekorny, ale przekora ta miała posmak wrodzonej niewinności i szczerości. Nie było mocnych na jego znajomość świata przyrody, geografii i literatury polskiej. Kochał świat i ludzi. Był szczęśliwy.
„Było nie było, Pan Bóg łaskaw”. Takimi słowami odpowiadał ks. Redaktor na wszelkie narzekania i kłopoty, z którymi zwracali się do niego współbracia. Wszystkich urzekały jego humor i wiara. Wiara, której doświadczyć mógł każdy, kto choć raz przyszedł do niego do spowiedzi lub na rozmowę. Dzielił się swoim doświadczeniem, a rozmówca miał wrażenie, że jest to człowiek wyjątkowy, który zasługuje na szacunek i zapamiętanie. Lubiłem go odwiedzać i słuchać opowiadań o jego życiu i historii zgromadzenia.
Osobiście jestem wdzięczny księdzu Redaktorowi za trzy lata spowiedzi i kierownictwa. Jest dla mnie w tym względzie niedoścignionym wzorem i inspiracją. W ostatnim dniu pobytu w domu, gdy poprosił mnie o spowiedź i sakrament namaszczenia miałem poczucie niegodności i wdzięczności za wszystko, co dla mnie zrobił. Modliliśmy się razem prosto i zwyczajnie. Z pełną świadomością, że jest to nasza ostatnia wspólna modlitwa. Był spokojny i cichy. Spieszyło mu się. Z każdą minutą wyprzedzał mnie w kierunku swojego Mistrza.
Dziękuję Ci, Księże Redaktorze. Będzie nam Cię bardzo brakować. Jednocześnie szepnij od czasu da czasu słowo Jezusowi: „Było nie było, niech tam na ziemi dobrze się im wiedzie”. Do zobaczenia za jakiś czas!
ks. Mateusz Szerszeń CSMA